poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Definitywny koniec zimy, czyli zakończenie sezonu zimowego 2012/2013

Sporty zimowe, a przede wszystkim skoki i biegi, to to co Ania lubi najbardziej. Czekałam na to, czekałam, a gdy już w końcu się zaczęło nie można było narzekać na brak emocji. 

Dobrego złe początki.
Zaczęło się nieciekawie. I u skoczków i u Justyny. Trener Wierietielny od początku zapowiadał, że w pierwszych startach będzie ciężko, że nie oczekujmy niczego cudownego, bo się nie doczekamy. I mimo, że ten duet ma skłonność do takich czarnych myśli, które nie mają później przełożenia na rzeczywistość, to tym razem się sprawdziło, gdyż w pierwszym biegu nasza najlepsza biegaczka zajęła 27.miejsce. Jednak to był najsłabszy moment sezonu, gdyż później były już miejsca wyższe, co zaowocowało w 4. konkursie w sezonie wskoczeniem na podium, a już w następnym, w kanadyjskim Canmore, zmiotła rywalki w biegu na 10 km klasykiem. Mimo porażki w następnym sprincie, było widać, że Kowalczyk jest w niesamowitej formie, którą pokazała podczas 7.edycji najbardziej morderczego cyklu jakim jest Tour de Ski. Zaczęła niewinnie, bo od 3.miejsca w biegu na 3,1 km stylem dowolnym, jednak już w biegu pościgowym stylem klasycznym pokazała to tu rządzi, wyprzedzając drugą Therese Johaug o ponad 40s. Następnie było 7. miejsce w sprincie stylem dowolnym, wygrana w biegu na dochodzenie na 15 km stylem dowolnym, 3,3 km klasykiem i 10 km stylem klasycznym. Te imponujące wyniki dały Justynie ponad 2 minuty przewagi przed ostatnim biegiem. Mimo, że to Therese najszybciej zdobyła morderczą górę Alpe Cermis, wygrana  w całym cyklu należała do naszej rodaczki, który wywalczyła pod nieobecności swojej największej rywali - Marit Bjoergen. Wyniki, które osiągała po TdS mogły tylko jeszcze bardziej podsycać nadzieje na wysokie lokaty podczas Mistrzostw Świata.
U skoczków nie było aż tak wesoło. Sezon zaczął się fatalnie, skoki były tak kiepskie, że gdzie nie gdzie dochodziły słuchy o zwolnieniu pana Kruczka. Pierwszy konkurs w Lillehammer mimo informacji, że polscy skoczkowie mają problemy, chyba wypadł poniżej oczekiwań. W ciągu dwóch dni punkty wywalczyli tylko raz Kamil Stoch i Maciek Kot, zajmując jedne z ostatnich miejsc. Zaniepokojony sztab trenerski zdecydował odpuścić z Stochem i Żyłą próbę przedolimpijską w Soczi i udać się do kraju, by rozwiązać wszystkie problemy. Jak można było zobaczyć decyzja ta przyniosła oczekiwane efekty, gdyż już w następnym konkursie lider naszej reprezentacji wskoczył na drugi stopień podium. Taki sam wynik osiągnął podczas konkursu w Innsbrucku zaliczanego do turnieju Czterech Skoczni, co przyniosło 4. miejsce w końcowej klasyfikacji cyklu, natomiast Maciek Kot i Piotr Żyła zajęli odpowiednio 20. i 23. miejsce. Regularne wchodzenie do finałowej trzydziestki polskich skoczków sprawiało, że nadzieje co do medali w Val di Fiemme rosły z konkursu na konkurs. Doskonałym prognostykiem było również wywalczone 2. miejsce w konkursie drużynowym w Zakopanem.

(Nie)szczęśliwe Val di Fiemme
Narciarskie święto rozpoczęło się 20 lutego. Zaczęło się z przytupem, gdyż już na drugi dzień odbywał się sprint kobiet klasykiem, czyli pierwsza okazja medalowa dla Polski. Wszystko na początku szło po naszej myśli, Justyna wygrywała zdecydowanie każdy ze swoich biegów. Jednak w finale... przedobrzyła, biorąc udział w przepychankach na trasie, co skończyło się upadkiem i ostatecznie 6. miejscem. Wszyscy staraliśmy się o tym zapomnieć i 23 lutego zasiedliśmy przed telewizorem, by kibicować podczas biegu łączonego na 15 km. Mimo wielkich nadziei i tu nie zakończyło się pomyślnie - Polka dojechała na metę 5., ulegając norweskiej armii. Pocieszenia mogliśmy szukać w popołudniowym konkursie skoków narciarskich. I było pięknie, jedynie do pierwszej serii, po której Kamil Stoch zajmował 2. miejsce. Medal był na wyciągnięcie ręki, jednak reszta stawki była na tyle mocna, że słabszy skok Kamila w drugiej rundzie spowodował spadnięcie na 8. lokatę. Ku zaskoczeniu wielu trener Wierietielny ogłosił, że jego podopieczna rezygnuje ze startu w biegu na 10 km, więc następną okazją by ją ujrzeć był bieg sztafetowy 4x5 km, w którym niestety polska ekipa zajęła 9. miejsce. Gdy wydawało się, że gorzej być nie może, że polska reprezentacja wróci raczej na tarczy niż z tarczą, przyszedł drugi konkurs skoków indywidualnych na dużej skoczni. I tu już nie było mowy o jakimkolwiek przypadku - dwa perfekcyjnie idealne skoki Kamila Stocha doprowadziły go do zwycięstwa i uzyskania tytułu Mistrza Świata. Dobra passa polskich skoczków trwała do konkursu drużynowego, w którym zdobyli brązowy medal. Jeżeli mowa o tym medalu, nie można zapomnieć o Thomasie Morgensterze, który zauważył błąd w punktacji, co sprawiło, że zepchnęliśmy z podium Norwegów. Tego samego dnia, jednakże w godzinach południowych udało wywalczyć się srebrny medal w biegu kobiet na 30 km stylem klasycznym - koronnym dystansie naszej królowej nart. Opuszczaliśmy Włochy z trzema medalami: złotym, srebrnym i brązowym, co dało nam 8. miejsce w klasyfikacji medalowej.

Ostatnie polskie akcenty 
Justyna Kowalczyk już 13 marca zapewniła sobie zdobycie 4. w swoim życiu Kryształowej Kuli, więc kolejne konkursy były formalnością, jednak i w nich Polka stawała na podium. Udało jej się również zdobyć małą Kryształową Kulę za biegi długodystansowe. O wiele bardziej ciekawie działo się na skoczniach. Mimo, że Gregor Schlierenzauer zapewnił sobie wygraną parę konkursów przed zakończeniem Pucharu Świata, bitwa o pozostałe miejsca była niezwykle pasjonująco. Polska dominacja zaczęła się od triumfu Stocha w Kuopio i Trondheim, dzięki czemu potwierdził, iż złoto na MŚ nie było przypadkiem oraz wskoczył na 3. miejsce w klasyfikacji generalnej. Kolejnym emocjonującym konkursem, były skoki w Oslo, gdzie na Holmenkollbakken swoje pierwsze zwycięstwo odniósł Piotr Żyła, ex aequo z Schlirim. Drugi raz nasz najlepszy lotnik wskoczył na podium w Planicy, zajmując trzecią lokatę. Ostatecznie Kamil Stoch został trzecim skoczkiem sezonu, Żyła uplasował się na 15. miejscu a Kot na 18. miejscu (został również Mistrzem Polski). Polskie skoki aktualnie znajdują się na wysokim poziomie, który stale rośnie. Trener Kruczek stworzył to czego nie było nigdy wcześniej - stworzył drużynę skoczków, którzy regularnie oddają dobre skoki, zarówno w konkursach indywidualnych, jak i drużynowych. Każdy nasz skoczek z roku na rok zalicza sezon swego życia , a jako drużyna stanowimy realne zagrożenie dla innych reprezentacji. Gdzie kryje się przepis na sukces? Nie wiem, ale jedno jest pewne - wszystko to zawdzięczamy panu Rafałowi i chwała mu za to. A jeżeli ktoś będzie chciał w przyszłości negować jego stanowisko jako trener polskich skoczków, radzę by zastanowił się i przypomniał sobie ile ten człowiek zrobił i dopiero wtedy wyraził swoją opinie.

Road to Soczi2014
Przed nami sezon olimpijski. Oczekiwania na medale będą duże, nawet większe niż na Mistrzostwach Świata, gdyż szans będzie wiele:
-przede wszystkim biegi narciarskie, a w szczególności 30 km klasykiem,
-skoki narciarskie - tu możemy pomarzyć o medalach zarówno indywidualnie, jak i drużynowo
-biathlonie, biorąc pod uwagę zwycięstwo Gwizdoń i damskiej sztafety na trasie olimpijskiej w Soczi oraz złoto i brąz Moniki Hojnisz nasze nadzieje mogą być naprawdę uzasadnione
-łyżwiarstwo szybkie, zwłaszcza gdy wspomnimy o drużynowym brązie mężczyzn, srebrze kobiet i wysokich pozycjach zajmowanych przez Zbigniewa Bródkę oraz jego zwycięstwo w Pucharze Świata.
Jednak mając w pamięci igrzyska letnie, wiem że nawet największe pewniaki mogą zawieść (chyba, że na nazwisko mają Phleps lub Bolt). Ale mam wrażenie, że mimo iż sporty zimowe dostają mniej pieniędzy niż reszta, to są o wiele skuteczniejsze :)

A na koniec zostawię was z obrazkiem, który najbardziej utkwił mi z Mistrzostw Świata. Jest również idealnym podsumowaniem tego sezonu, tak podobnego do poprzedniego. Justyna po raz kolejny pokazała swoją wielkość, jednak to Marit zgarnęła to co najcenniejsze.

niedziela, 10 lutego 2013

No i w pizdu polecieli...

Ania pojechała do Harrachova. W końcu. Czekałam na to od wakacji. A jak się już doczekałam, no to mnie i skoczków przywitały słynne Harrachovskie wiatry :).
Jak owy sobotni konkurs lotów narciarskich się skończył to pewnie wiecie. Przekładanie rozpoczęcia konkursu co pół godziny, niecierpliwe oczekiwanie i smutek po ogłoszeniu informacji o przełożeniu konkursu na niedzielny poranek. Jako że nie nocowaliśmy nigdzie (na skoki wybrałam się ja z bratem i tatą, dojazd zajął 3,5 godziny, więc o kwaterze wcześniej w ogóle nie myśleliśmy) niestety nie było na dane ujrzenie chociaż jednego, lecącego w powietrzu osobnika. I właściwie tyle o samym konkursie mogę wam powiedzieć.
Do Czech jechałam z pewnymi obawami, a mianowicie, czy mamut wytrzyma do zimy. Byłam na Certaku latem i uwierzcie, to co ja tam ujrzałam przeszło moje najśmielsze oczekiwania.I to niestety w gorszym tego słowa znaczeniu. Belki na buli był połamane (nie wszystkie, ale były), na skoczni rozwijała się bujna fauna i flora (owszem, gdy byłam parę dni później już skocznię skosili do połowy, ale tam już małe krzaczki zaczynały rosnąć!), a na zboczach Certakovej hory zaczynał rosnąć busz. Stanowiska sędziów i komentatorów też były trochę widokiem nędzy i rozpaczy. Patrząc na to wszystko naprawdę trudno było uwierzyć, że odbywają się tu co roku konkursy Pucharu Świata, a co dopiero mówić o MŚ w 2014 (na które, tak nawiasem mówiąc, chyba się wybiorę :D).
Jednak powiem wam, że okryte śniegiem o wiele lepiej się prezentowało :) Teren Adidas Areny sprawiał wrażenie o wiele większego niż wcześniej. Ogółem cała impreza od strony technicznej była przygotowana bardzo dobrze, chyba nie było na co narzekać (oprócz wejścia na obiekt, było bardzo strome, ale to raczej już nie ich wina a czemu tak przeszkadzało dowiecie się za chwilkę). Atmosfera też bardzo przyjemna, polskich kibiców jak mrufków, zdominowaliśmy nawet Czechów :D Jeżeli ktoś ma możliwość pojechania do Harrachova na loty (a i nie tylko, bo Liberecki Kraj polecam zarówno zimą na narty, jak i latem na zwiedzanie) i jest przygotowany na szalone warunki, stanie parę godzin po nic, by następnego dnia kibicować od rana do popołudnia lub na ewentualność, że żaden konkurs nie zostanie rozegrany to zapraszam, naprawdę :)

Parę refleksji, czyli radzę jak kibic kibicowi
A poniżej znajdzie się parę uwag, możliwe że pomocnych, dotyczących czasami tylko wspomnianego wyżej wydarzenia, bądź ogólnie porady dotyczące kibicowania skoczkom :)
-wybierając się do Harrachova nie martwcie się w ogóle o bilety, nie bawcie się w kupowanie przez internet tylko na spokojnie kupcie na miejscu - biletów tam nie zabraknie, ludzi ile wejdzie tyle wejdzie:)
-z parkingiem zazwyczaj jest tak że parkuje się przy drodze do miasta, gdyż miejsca w centrum nie ma. Ale nie martwcie się, że nie traficie. Tłum Polaków was poprowadzi ( a jakby co, trzeba dojść aż do hotelu Skicentrum)
-niech brak znajomości czeskiego nie zaprząta waszej głowy. Czesi doskonale rozumieją polski, jednak odpowiadają po czesku a tu trzeba zachować czujność, by zrozumieć o co im chodzi. A, i nie zapomnijcie o magicznym zwrocie jakim jest "Dobry den"! :)
-jeżeli chodzi o wymianę koron to najlepiej wymienić na granicy, w Jakuszycach. Ale nie wchodzcie do pierwszego lepszego. Różnice w cenach mogą wynosić nawet ponad 1,5zł na 100Kč. 
-jeśli wybieracie się na wszystkie konkursy, to nocować polecam w Polsce, ze Szklarskiej Poręby jest zaledwie 5km, a zapłaci się tam mniej niż w Czechach :)
-na skoczni, owszem, można zakupić herbaty, grzańce (które utrudniły niektórym drogę powrotną) i inne cuda na kiju, jednak jak to na takich eventach bywa, cena wyższa niż normalnie. Dlatego polecam zabranie ze sobą termosa z herbatą/kawą/grzańcem/zimną wódką/ciepłą wódką/co kto woli - tu nic nie sprawdzają, nawet bombę by się ze spokojem wniosło.
-ubiór na skoki to very, very important sprawa. I tu nie ma mowy o jakiś zamiennikach, półproduktach. Ubieramy się cieplutko, najlepszym wyjściem jest wystylizowanie się jak na narty/snowboard - wygodnie i bez obawy o zamarznięcie :D
-i bardzo ważna rzecz - obuwie. Nie myślimy nawet o kozaczkach, emu, workerach (chociaż to tak ewentualna ewentualność), tu sprawdzić się mogą jedynie trapery, gdyż są ciepłe, nieprzemakalne, twarde i mają porządną podeszchwę, taką która zapewni porządną przyczepność. Dlaczego? A no dlatego, że gdy tak cały dzień stałam w tym padającym śniegu, który od razu zamarzał i stworzył jedno wielkie lodowisko, to cieszyłam się, gdy przeszłam 10 m bez zachwiania równowagi. Schodzenie ze skoczni też było bardzo interesujące, biorąc pod uwagę fakt, że trzeba było przeżyć zejście ze stromej górki, całkowicie oblodzonej, pozbawionej śniegu po boku. Mi udało się przebyć drogę bez upadku, co niektórzy, ci bardziej podchmieleni mieli większe problemy, gdyż przyciąganie ziemskie zaczęło bardzo mocno na nich oddziaływać. Inni, chcąc uniknąć zawirowań i niepotrzebnych siniaków lub ewentualnych złamań, po prostu siadali na tyłku i zjeżdżali w dół :)


A teraz coś co kochacie najbardziej - zdjęcia :)!

Kompleks skoczni Čerťák - tutaj trzy z pięciu, te najmniejsze. Skocznie K40, K70 i HS100.

Widok na mamuta z dachu Hotelu Skicentrum


Wejście na Adidas Arene i śmiertelna górka :)

Hoho, ja a w tle skocznia (tak dobrze nie ma, mej twarzy nie zobaczycie :D)

Polish power, czyli najlepsi kibice na świecie. Naprawdę, Harrachov tego dnia był biało-czerwony.

Jakież było moje zdziwienie, gdy dojrzałam ludzi z mojego miasta.

A to przygotował chyba fanclub Piotrka Żyły :)

Zdjęcie robione na około 15, dlatego takie pustki. Jednakże, już o 16 były pełne.

Panowie udeptywacze, dzielnie, narta za nartą doprowadzali śnieg do porządku.

Udeptywacze dbali o nasze samopoczucie, dlatego zafundowali nam niezłe show. Po ustawieniu się w kółeczku, zaczęli machać kijkami, nartami, ogółem rozgrzali ludzi bardziej niż podrygujące sobie cheerleaderki na scenie. 
A tu jacyś zjeżdżający sobie skoczkowie :)

A takie lanserskie smycze rozdawali przy wejściu.

Lista zawodników, według której mieli skakać w 1-szej rundzie.

Nagłówek...

...oraz druga strona :)

Oraz rozpiska na wszystkie trzy dni.

No i bilety :)


A teraz parę letnich widoczków z Harrachova :)

Harrachovska bula wraz ze Statuą Wolności zasłaniającą mnie, mamę i siostrę:D

Busz, las, puszcza amazońska.

Rozbieg też prezentował się ciekawie :) (ps. siostra chyba wygrała to zdjęcie xD)

Harrachovska flora i fauna. Tu chyba schodziliśmy z budki dla sędziów.

piątek, 18 stycznia 2013

Księga skarg i zażaleń :)

Przychodzi taki czas, że człowiek musi sobie ponarzekać. Na sportowców, na kibiców, na zasady, po prostu żywić hejta. I dziś ten dzień nadszedł. Ponarzekam, przetoczę parę swoich racji. Pewnie dość spornych, pewnie w wielu kwestiach się pomylę. Ale gdzieś muszę temu dać upust a na wasze nieszczęście owym miejscem został ten blog. (A tak naprawdę, im bardziej kontrowersyjny artykuł, tym więcej czytelników, that's the reason)

Ale na początku chcę przypomnieć o Mistrzostwach  Świata w Hiszpanii, gdzie dzielnie walczą nasi szczypiorniści. Od razu chcę zaznaczyć - panie i panowie, nie wymagajmy za dużo! Mówimy o zespole, który rok temu był w, przepraszam, ale inaczej tego nie ujmę, był w czarnej dupie i krążył po omacku, a respekt tworzyliśmy tylko na podstawie dokonań z lat ubiegłych, a nie dzięki naszej grze. Pan Biegler podejmując pracę selekcjonera na pewno wiedział co go czeka. A czekało go w krótkim czasie zebranie zespołu w jedną całość, wprowadzenie do kadry debiutantów i przygotowanie ich do MŚ. I sądzę, że mu się to udało. Owszem, różowo nie jest, czasami nasi biegają po tym boisku jak obłąkani we mgle, ale dużo akcji napawa optymizmem. A tym, którym brakuje pana Wenty - nie martwcie się, zostało coś po tamtych czasach. Uwielbiamy przejebać cały mecz, tylko po to by pod koniec schodzić na zawał :)

Magiczne punkty w skokach narciarskich
Ja nie wiem. Na prawdę. Ja chyba jestem jakaś ograniczona umysłowo albo mój poziom inteligencji jest niższy niż reszty ludzi oglądających skoki, ale ja OGARNIAM PUNKTY. Nie wiem czy to powód do chwalenia się, ale jak tak nie których słucham to sądzę iż jednak tak. Ale powiedźcie mi, co w tym takiego trudnego? Masz punkty: za styl, za wiatr, za belkę no i oczywiście za odległość. Ja wiem, wiem. Że według wielu to już nie te skoki co za czasów Małysza. Że teraz nie trzeba skoczyć najdalej, że wystarczy opanować "system belkowy". Ale przy obecnym stanie technologii, która umożliwia nam wymierzenie wszystkiego co idzie (uważajcie, zaraz obliczą objętość kosmosu) nie logicznym było by nie korzystać z tego. Dlatego punkty za wiatr są dla mnie dobrym rozwiązaniem, a kto się nie zgadza ten głupi. Owszem, "dobry skoczek poradzi sobie w każdych warunkach" - no tak, ale jest znaczna różnica czy skoczkowi wieje pod narty czy w plecy. Z naturą nie wygrasz panie, więc albo zaczniemy udawać że nic z tym się nie da robić  i albo konkursy będą wyglądały jak loteria, albo zaczniemy rekompensować straty wyrządzone przez siły natury (i nie dmuchajcie naszym pod narty, bo punkty odejmą!). Jednak majstrowanie przy belce przez sędziów, nie powinno być rekompensowane, bo to w tym momencie wypacza normalną rywalizację. Co do przesuwania belki wszystkim zawodnikom, to jeszcze jakoś się nie zdecydowałam, bo niby dobrze, ale jednak źle...
W ogóle, temat wziął się stąd że pod czas jednego z konkursów Kamil skoczył, bodajże, 142 metry, następnie skoczył Schliri, krócej, ale go wyprzedził. Na twitterze wybuchło wielkie poruszenie, że jak to? że dlaczego?! że te punkty są do dupy! Także pozwolę wyjaśnić nie poinformowanym : po 1. Kamil dostał o wiele mniejsze noty za styl (przy takiej odległości lądowanie z telemarkiem to rzecz niemożliwa), po 2. magiczny "system belkowy" a po za tym Kamil miał lepsze warunki. I co nadal problem z ogarnięciem, dlaczego tak a nie inaczej?

Gdy Cule woli obejrzeć mecz Realu niż BVB - wiedz, że coś się dzieje!
Wiem, temat wałkowany milion razy, pewnie wielu was tym już rzyga, ale cóż. TVP po raz kolejny wykazało się ignorancją co do reszty świata, zwaną nieFani BVB.  No tak, w końcu komentatorzy muszą sobie powzdychać "do pięknych zagrań Piszczka, idealnych asyst Błaszczykowskiego i do cudnego Roberta Lewandowskiego  co to postrachem boisk światowych jest". To nie jest tak, że ja ich nie lubię. A gdzie tam panie. Chociaż powiem wam, że kiedyś Lewego lubiłam bardziej. Ale przyszli komentatorzy i zaczęli się nim podniecać... i cały urok gdzieś prysnął.  Może to dlatego, że nie lubię takich piłkarzy, co niby genialni, dziennikarze sportowi dostają szału dupy na jego widok, a nic z reprezentacją ugrać nie umie. No bo sorry.  czy w takim momencie można mówić o geniuszu? A paru znajdzie się takich piłkarzy, i to nawet z górnej półki (nie, Lewy tam się nie znajduje). Po za tym, wracając do tematu. Ja do TVP raczej nic nie mam - biegi są, skoki są, mecze reprezentacji w nożną i ręczną są, transmisja z Euro2012 była bardzo dobra, a to jak transmitowali IO to trochę inna sprawa. Ja bym zrozumiała gdyby tu było głosowanie, to wtedy bym się nie kłóciła. Ale to była decyzja TVP, a ich argumenty, które przedstawili, są tak żałosne, że mózg wyparowuje i wycieka dziurkami od nosa. Może na prawdę, niech TVP odpuści sobie piłkę nożną, a zajmie się transmisjami, które na prawdę im wychodzą i niech zapamiętają że nie zawsze Polak = oddany fan BVB.

Słów kilka na temat nauczycieli wychowania fizycznego...
Temat, nad którym siedziałam już mnóstwo godzin i który niesamowicie zmusza do refleksji. Za razem na wstępie przepraszam, jeżeli kogoś urażę bo wiem że istnieją świetni wuefiści, jak i ostatni palanci.
Tak narzekamy, że nie odnosimy sukcesów sportowych. A jak już odniesiemy to rzadko i nie jesteśmy w stanie wyciągnąć z tego nauki, bo myślimy że świetni sportowcy sami się naprodukują. Oni się nie naprodukują, jeżeli nie odkryją że kochają sport. Że przyjemność sprawia im kopanie piłki, bieganie, skakanie, pływanie. Na początku nie wymagajmy cudów, nie wymagajmy by dziesięcioletnie dziecko pokochało piłkę ręczną, która łatwą grą nie jest. Na początku postarajmy się by dzieci nie przychodziły na lekcje wychowania fizycznego jak na ścięcie. Tak nie wiele potrzeba by te zajęcia były atrakcyjne dla uczniów. Niby nie wiele, ale często to przerasta - chodzi o zaangażowanie. Wuef nie ma polegać na tym, że dzień po dniu na sali stoi rozłożony tor przeszkód albo daje się dzieciom piłkę i obserwuje się z nadzieją, że jakoś dokopią tą piłkę do bramki, nie będą kłócić się czy był spalony czy nie a damska cześć zespołu nie będzie uciekała przed piłką. Ale niestety - tak zazwyczaj to wygląda. A wystarczy tak nie wiele. Naprawdę.
Niby szkoła podstawowa, klasy 4-6, to czas na uczenie się podstaw. Matematyki, języka polskiego, przyrody, historii... ale wuef jest jakoś pomijany. Nie wiem z czego to wynika, bo na moim przykładzie muszę stwierdzić, że im wyższy poziom edukacji tym lepszy mój rozwój fizyczny i większe zaangażowanie w lekcje wychowania fizycznego. Może to wina systemu - może zamiast robić te durne testy na szybkość, wytrzymałość, gibkość, siłę rąk itp. zająć się tymi dzieciakami i pokazać im jak biegać 600m, by po połowie nie umierać z wycieńczenia. Może pokazać im, krok po kroku, jak obchodzić się z piłką kopaną, wyjaśnić zasady i pokazać płci pięknej że to nie tylko sport zarezerwowany dla samców. Może nauczyć ich podstaw wszystkich gier zespołowych, po to by w gimnazjum nie usłyszeli "a w podstawówce was tego nie nauczyli?!". A to sprowadza się później do tego, że takie elementy jak dwutakt czy odbijanie piłki sposobem dolnym przerabiane jest po raz tysięczny, a młodzież nie ma pojęcia jak rozgrywać lub atakować, ba, odbierać też nie umieją. Ważne by piłka przeleciała. Na dodatek taki system szkolenia jest również przyczyną nadwagi u osób młodych. "Nie, bo siedzący tryb życia jest spowodowany komputerem i telewizją" ktoś powie. Ale zauważcie, że dzieciom brak bodźców zachęcających do aktywności fizycznej. Teraz dzieci trzeba zaciągać by wsadziły swe tyłki na siodełko od roweru. Już nie mówię o rolkach czy deskorolkach...
Ja, niestety, sama jestem jestem przykładem owego systemu. Dla mnie zajęcia wychowania fizycznego w szkole podstawowej były czymś, co kojarzyło mi się z nudą, monotonią i zmęczeniem. Dopiero w gimnazjum coś zaczęło się dziać, sport zaczął mi przynosić satysfakcję, nauczyłam grać się w kosza i siatkówkę, rozpracowałam o co w tym wszystkim chodzi, a i sama zaczęłam się bardziej interesować różnymi dyscyplinami i stałam się kibicem z krwi i kości. Odkryłam również, że aż tak źle z moją sprawnością fizyczną nie jest, że całkiem dobrze wychodzi mi granie w koszykówkę, a i w siatkówkę, jak na amatora, całkiem nieźle. Ale tak sobie myślę, że to jednak trochę późno. I myślę, że nie tylko ja tak mam. Bo, gdybym odkryła zamiłowanie do sportu wcześniej, to kto wie, w jakim miejscu dziś bym była. I otwarcie mówię - wszystko wina wuefistów.

Jeżeli udało Ci się przeczytać moje grafomańskie wypociny to gratuluje. Jeżeli zgadzasz się z moimi poglądami - to witaj w armii Ministry. A jeżeli nie to :
Ale i tak - chcę poznać wasze zdanie :)

czwartek, 27 grudnia 2012

Sportowy alfabet 2012 według Ani :)

Wielkimi krokami zbliżamy się do końca roku. Roku jakże obfitego w sportowe doznania. Zrodzili się nowi bohaterowie, odeszli starzy herosi. Wielu straciło powierzone im zaufanie, inni dopiero na nie zapracowali. Wiele razy nasze serca rozpierała dumna, jednak zdarzały się momenty gdy pogrążało się ono w rozpaczy.
A co mi zapadło w pamięci? Jakie osoby, drużyny, miejsca, momenty i imprezy będą kojarzyły mi się z 2012?

A jak Agnieszka Radwańska. Nasz czarodziejka rakiety w tym sezonie pokazała, że nie bez powodu znajduje się w czołówce damskiego tenisa. Ten rok zamknęła na 4. miejscu, jednak w najlepszym momencie kariery, który nastąpił właśnie w 2012 roku, zajmowała 2. miejsce. Dotarła do finału Wimbledonu, w której uległa S.Williams, wygrała turnieje w Miami, Dubaju i Brukseli... Jeszcze kogoś przekonywać do tego, że zasługuje na większy szacunek w kraju? No i przecież to Isia była naszym chorążym w Londynie.
oraz A jak Andrea Anastasi. "Krasnal, który stał się olbrzymem". Selekcjoner polskiej drużyny narodowej zrobił z naszych siatkarzy prawdziwych twardzieli, znających swoją wartość, wierzących że są w stanie ograć najlepszych. A wygrana z Brazylią, po 10 latach nie mocy, jest tego najlepszym przykładem. A Polacy go kochają. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że po porażce w Londynie nikt prawie nie domagał się jego dymisji?
B jak "brawo, ku*wa" - słynny na cały kraj okrzyk Wojtka Szczęsnego po obronie rzutu karnego przez Przemysława Tytonia. A tak szczerze, nie sądzicie że to najsłynniejszy karny w historii polskiego footballu?
oraz B jak Borussia Dortmund - klub, który w tym roku rządził w Niemczech, razem z naszym cudownym trio, wyszli z grupy śmierci w LM z pierwszego miejsca, a fanów w kraju przybywa im z dnia na dzień. Kto by pomyślał, że Polacy tak Niemców polubią :)
i B jak Bogdan Wenta. Największy trener piłki ręcznej w Polsce odszedł od reprezentacji, po nieudanych mistrzostwach Europy i kompletnie zaprzepaszczonym turniejem eliminacyjnym na IO. Odszedł w momencie, gdy polska reprezentacja cofała się w rozwoju, jednak tak naprawdę nie chciał drużyny narodowej bez pana Bogdana. Bo nie da się zapomnieć tego, co zrobił Wenta z polskim szczypiorniakiem :) "Wenta na prezydenta, Szmal na ministra finansów!"
czy też B jak Basen Narodowy - czyli afera o nie zasunięty dach. Szykowało się wielkie widowisko, jakim miał być mecz Polska - Anglia, a wyszło... tak jak zawsze? Pogoda zrobiła psikusa, lało niesamowicie, a drenaż nie nadążał. Mecz przełożono ostatecznie na dzień następny, zakończył się remisem, mimo iż to my graliśmy lepiej. Można to uznać za odpowiedź na wszystkie hejty Anglików pod naszym adresem.
A no i jeżeli już mowa o Basenie Narodowym, nie wolno zapomnieć o ich  Bohaterach !
C jak Chelsea. Czarny koń LM. Nikt nie dawał im szans w starciu z wielką Barca. A jednak, udało mi się dojść do finału, stając się znienawidzonym klubem wszystkich Cules, gdyż "wygrali stawiając autobus w bramce". Ba, oni jeszcze wygrali tą Ligę Mistrzów, stawiając przysłowiową kropkę nad "i".
D jak David Villa i najgłośniejsza kontuzja tego roku. Złamanie kości piszczelowej wyeliminowało go na prawie pół roku z gry, również król strzelców z Mundialu'10 nie uświetnił swoją obecnością.
oraz D jak duet Dębo&Szyszo - czyli duet komentatorski, który relacjonował mecze polskich siatkarzy. Byli ich zwolennicy, oraz przeciwnicy, którzy mieli trudności, by zaakceptować kogoś innego niż duet Swędro&Drzyzga. Mnie totalnie urzekli.
"-Zibi potrzebował kilka takich atomowych, JĄDROWYCH ataków
-Komentatorka włoskiego radia aż złapała się za głowę, a ma taaaką bujną fryzurę
- Dąąąąąąążyła do Piotra piłka, a on ją tylko klepnął delikatnie"
E jak Euro 2012. Największa impreza sportowa jaką gościliśmy w naszym kraju. Obaw było wiele. Ze strony Polaków, jak i zagranicznych mediów. Jednak my wywiązaliśmy się świetnie. Wszystkie niedociągnięcia typu drogi, pociągi, drogie hotele nadrabialiśmy gościnnością i atmosferą. Cała Polska żyła tym piłkarskim świętem, wszyscy byliśmy "drużyną narodową". A co będę jeszcze kojarzyła z tym wydarzeniem - genialni kibice z Irlandii. Ten czerwiec był piękny, a ja wcale bym się nie obraziła, gdyby ktoś mnie cofnął tam z powrotem.
F jak Franz Smuda. Były (nareszcie) selekcjoner polskich kopaczy. Miał być naszą nadzieją na Euro, miał zapewnić nam wyjście z grupy... a ten nawet nie starał się wytłumaczyć dlaczego wyszło jak wyszło. Panie Smuda, nie tęsknimy.
G jak gówno, czyli rzeczy irytujące i wkurzające. Co do nich można zaliczyć? Na pewno Bułgarów pod czas Final Six, zarówno graczy, jak i kibiców (te bułgarskie bydło). Nie wiem jak was, ale mnie strasznie irytowało faworyzowanie BVB przez komentatorów w meczach transmitowanych przez TVP oraz podniecanie się każdym dotknięciem piłki przez Lewego. Szczerze mówiąc, sam Robert zaczął mnie irytować, ale to tylko i wyłącznie wina dziennikarzy. Jeszcze jednego ogromnego minusa dostaje TVP za brak transmisji z paraolimpiady. Troszkę siara, nie?
H jak ... nie wiem, naprawdę nie wiem ;___;
I jak Krzysztof "Igła" Ignaczak. Najlepszy libero świata, który w tym roku przechodził sam siebie, został najlepszym libero Ligi Światowej oraz turnieju olimpijskiego. Człowiek instytucja, filar polskiej reprezentacji.
oraz I jak Igrzyska Olimpijskie. Impreza, na którą czekał cały świat. Anglicy zafundowali nam otwarcie godne mistrzów oraz największe after party na świecie. Brazylijczycy będą musieli się naprawdę postarać, by przebić Wyspiarzy :)
A tak się bawili polscy kibice w Londynie:

J jak Justyna Kowalczyk, która w tym roku miała najlepszy sezon w swoim życiu. Nasz królowa nart wygrała po raz trzeci prestiżowy Tour de Ski, jednak w Pucharze Świata musiała uznać wyższość Marit Bjoergen. Chociaż kto wie co by było gdyby nie kontuzja kolana, która przypałętała się pod koniec sezonu. Może to właśnie Justyna przeszła by do historii zdobywając cztery pod rząd Kryształowe Kule?
lub J jak Jerzy Janowicz, tenisowe odkrycie roku. Jerzyk dał się poznać światu wygrywając ze złotym medalistą IO, Andy Murrey'em i dochodząc do finału turnieju z serii Masters Series w Paryżu, gdzie uległ Davidowi Ferrerowi. Zapewnił sobie tym wyczynem rozstawienie na AO, zdobycie sponsora strategicznego i miano największej polskiej nadziei męskiego tenisa. A tak się cieszy Jerzyk
K jak Kamil Stoch, dziedzic tego co zbudował Adam Małysz. Mimo ogromnej presji jaka na nim spoczywała, chłopak się nie dał, pokazał że polskie skoki nie jedno imię mają. I tak pięknie nasz Kamil że wyskoczył sobie 5.miejsce w końcowej klasyfikacji Pucharu Świata.
Patrzcie, Kamil przesyła wam buziaczki :))

czy też K jak Kuba Błaszczykowski, kapitan polskiej reprezentacji, zdobywca 50% bramek dla naszego kraju na tegorocznym mistrzostwach Europy, 1/3 tria z Dortmundu. Oraz aktor w, chyba najsłynniejszej, polskiej reklamie. No bo, bez Ciebie nie idę, prawda?
lub K jak najsłynniejszy karny tego roku. Ponoć to po tą piłkę Felix leciał w kosmos :)

L jak La Roja, zespół, który wygrał Euro2012, tym samym przeszedł do historii jako pierwszy zespół, który obronił ten tytuł. I nie wydaje się żeby ci panowie chcieliby na tym poprzestać :)

L jak Leo Messi. Trzeba było chyba przebywać chyba w najbardziej odległych kontach lasów Amazońskich  by nie dotarła wiadomość o pobiciu rekordu goli strzelonych w ciągu roku przez Argentyńczyka.  Faktem jest również że zdobył trzecią z rzędu Złotą Piłkę, ale jakoś ostatnio ta nagroda chyba straciła na obiektywizmie... czy to tylko moje paranoje?
oraz L jak Lance Armstrong. Najsłynniejszy kolaż stracił w tym roku wszystkie swoje trofea od roku 1998, czyli 7 zwycięstw w Tour de France i brąz olimpijski.
M jak Michael Phelps. Multimedalista olimpijski, w tym roku przeszedł do historii pobijając rekord w zdobyciu największej ilości medali olimpijskich (ma ich 22) oraz samych złotych krążków (18 razy stawał na najwyższe miejsce podium IO). Głośno się również zrobiło, gdy groziła mu strata medali z tegorocznych Igrzysk za sprawą zdjęć z kampanii reklamowej, które wypłynęły do internetu.

czy M jak Marit Bjoergen, największa rywalka Justyny Kowalczyk, która to tym razem triumfowała w Pucharze Świata. Kolejny powód, by Polacy jej nie lubili. No i zdjęcie, które zrobiło furorę :D
Lub M jak Mario Balotelli. No bo to:

N jak Natalia Partyka, polska tenisistka stołowa, złota medalistka paraolimpiady, oraz uczestniczka igrzysk. Na dodatek wystąpiła w reklamie u boku Usaina Bolta, no heloooooł!
O jak Oscar Pistorius, niepełnosprawny biegacz z RPA, któremu po wielu staraniach udało się wystąpić na Igrzyskach Olimpijskich, gdzie został bardzo gorąco przywitany przez kibiców. Na paraolimpiadzie udało mu się również zdobyć dwa złote medale i jeden srebrny.
czy też O jak Oceana i jej "Endless summer" - hymn polskich mistrzostw Europy. Na  początku jakoś przekona nie byłam do tej piosenki, jednak z czasem coraz bardziej mi się podobała. A jako czołówka do studia meczowa sprawdzała się znakomicie. Wgl, spece od muzyki na tym Euro przeszli samych siebie :)

P jak Przemysław Tytoń. Bramkarz, który w jeden sekundzie został pokochany przez wszystkich Polaków oraz załatwił sobie miejsce w wyjściowej jedenastce. O to przykład tego, że "polska szkoła bramkarska" jest nadal żywa.

R jak Robert Lewandowski. Zdobywca historycznej bramki w meczu Polska - Grecja, piłkarz sezonu Bundesligi oraz król strzelców Pucharu Niemiec. Aktualnie najdroższy polski piłkarz, według polskich mediów pragnie go każdy klub na świecie.

S jak Serena Williams, która po jej abstynencji tenisowej, wróciła w wielkim stylu. Wygrała w tym sezonie 6 turniejów, w tym Wimbledon, US Open i IO, udało się jej również zdobyć złoto olimpijskie wraz z swoją siostrą w deblu. A mi cały czas przypomina się wypowiedź Nole, który twierdził że zna paru swoich kolegów, którzy bali by się stanąć do pojedynku z Sereną :)
a może S jak Skra Bełchatów? Klub, któremu udało się w tym roku zdobyć Puchar Polski oraz dotrzeć do finału siatkarskiej Ligi Mistrzów. Jednak, jeżeli myślę o Skrze w tym roku to przed oczami stają mi dwie akcje: pierwsza, finał LM z Zenitem Kazań i ostatnia akcja tego meczu oraz mecz z Resovią i słynna kłótnia z  sędziami o nieprzyznanie punktu.
skoro S to też Sofia, a dokładniej Złota Sofia. Miejsce, w którym rozgrywane było Final Six Ligi Światowej. Na rozgrzewkę pierwszego dnia pokonaliśmy Kanarów i odesłaliśmy ich do domu, mimo że ci bilety powrotne mieli zarezerwowane na dzień po finale. Później pokojowo wygraliśmy z Kubą, ograliśmy gospodarzy, by w finale wygrać 3:0 z mistrzami olimpijskimi, zdobyć złoto i czek na milion dolarów. W stronę naszych siatkarzy również posypały się nagrody indywidualne dla Kurka, Ignaczaka, Możdżonka i Bartmana. Tak, Sofia jest dla polskiej siatkówki miejscem wyjatkowym. "Przestrzelił, przestrzelił Stanley!"
nie zapomnijmy też o S jak Szklarska Poręba, w której odbył się pierwsze zawody Pucharu Świata w biegach narciarskich. Dopiero drugiego dnia było dane nam ujrzeć Justynę na podium. Weszła na nie po zdeklasowaniu rywalek w biegu na 10 km, tym samym zdobyła na nowo koszulkę lidera, a nam było dane usłyszeć "Mazurka Dąbrowskiego".
T jak Tomasz Majewski. Polski kulomiot, który w Londynie dokonał niemożliwego i obronił swoje złoto z Pekinu.
U jak Usain Bolt - najszybszy człowiek globu. W Londynie zdobył trzy złota, w tym jedno z jamajską sztafetą, pobił dwa razy rekord olimpijski i raz światowy. I pokazał że jest bardzo spoko człowiekiem :)



W jak Wyboru Prezesa PZPN. Coś co było oczywiste jeszcze zanim zakończyły się Mistrzostwa Europy. Pan Lato nie zdobył nawet wystarczającej ilości głosów, by ubiegać się o reelekcje. W końcowej turze miażdżąca przewagą głosów wygrała legenda polskiego futbollu - Zbigniew Boniek. Czy przyniesie nam to jakąś poprawę - nie wiem, ale tak jak większość Polaków mam taką nadzieje.

W sportowym kalendarzu dość ważną liczbą była ósemka:
8.06 - mecz otwarcia najważniejszego turnieju w historii Polski,
8.07 - zdobycie złota Ligi Światowej,
8.08 - Polacy przegrywają ćwierćfinał z Rosjanami na Igrzyskach Olimpijskich.

Mam nadzieję iż zestawienie się spodobało, jeżeli o czymś zapomniałam to przepraszam. Starałam się oceniać jak najbardziej obiektywnie, jednak wiadomo iż skupiłam się jedynie na dyscyplinach o jakich mam minimalne pojęcie i interesuje się nimi. A wy, jak wyglądał by wasz sportowy alfabet? :)
Jeżeli możesz - zostaw po sobie komentarz. Miło wiedzieć jaką ludzie mają opinię na temat tego co piszesz :)

środa, 7 listopada 2012

Odrobina prywaty czyli jak Ania została Ball Kids :) cz.2

W poprzedniej wpisie przedstawiłam Wam jak udało mi się zostać jedną z Ball Kids. Dzisiaj zdam Wam relację z 10. czerwca 2012 - dnia w którym stałam na murawie na stadionie, trzymając w rękach Tango 12 i obserwowałam na żywo mecz. Ale od początku...
Zbiórkę w McDonaldzie mieliśmy ustaloną na 12, a jako że do Poznania mam nie daleko (nie całe 70 km) wyjazdu wcześnie nie planowaliśmy. Z obawy przed korkami, zagubieniem się i innymi sprawami losowymi wyjechaliśmy o 10, jednak na miejscu byliśmy już lekko po godzinie 11. Zostaliśmy ładnie przekierowani na specjalny parking dla wszystkich uczestników programu, a następnie zasiedliśmy w specjalnie oddzielonej części restauracji. Oprócz osób z Ball Kids, byli również z nami uczestnicy Dziecięcej Eskorty McDonald's, Z tego co podsłuchałam ( wiem, wiem, nie ładnie podsłuchiwać) dostać się do Eskorty wcale nie było tak łatwo. Dzieciaki, oprócz tego że musieli wybrać je z tysiąca zgłoszeń, to jeszcze musieli przejść specjalne szkolenia, gdzie zostawali ostatecznie wybierani. Po raz pierwszy zdarzyło mi się, że w McDonaldzie to do mnie podchodzili i pytali się co chcę, a nie że to ja musiałam się pofatygować do kasy. Doprawdy, wspaniałe uczucie. Gdy pochłonęliśmy to co zostało nam za sponsorowane przez Adidas, zjawili się przy nas nasi opiekuni, dali rodzicom do wypełnienia formularze, wyjaśnili jeszcze raz jaki jest program. Po załatwieniu wszystkich spraw formalnych rodzice zostawili swoje pociechy, w które wepchnęli jeszcze porcję McFlurry'ów. Wierzcie mi lub nie, ale nie pamiętam kiedy ostatnio się tak nażarłam w Macu.. . O godzinie 14 wsiedliśmy do busu, który zawiózł nas prosto pod stadion. Uwierzcie, nigdy nie widziałam tak wypasionego busu. Biała tapicerka, siedzenia (chyba) skórzane, wykończone drewnem. Czułam się tak ekskluzywnie :D Po zajechaniu na parking (na początku ponoć wjechaliśmy nie na ten gdzie trzeba) zostało rozdane nam nasze obuwie. Po przeczekaniu parunastu minut i załatwienia jakiś kolejnych formalności, udaliśmy się na stadion, gdzie przeszliśmy rutynową kontrolę (przeszukiwanie nas i naszych toreb) i zaprowadzono nas to naszego pomieszczenia, znajdującego się poniżej poziomy murawy :D Nie był to niczym wyróżniający się pokój, opiekunowie mówili że są lepsze. Na wstępie od razu rozdano nam nasze dresy, buty, getry i inne cuda. Niestety rozmiarówka była tylko męska i dziecięca, także moje spodnie od dresu są zdecydowanie za duże (mniejszych nie przecisnęłam przez tyłek -.-). Jako że na 12 osób, tylko trzema osobami były dziewczyny, potulnie udałyśmy się do łazienki by przebrać się w spokoju. A tam mój nowy telefon, który nawet nie miał tygodnia, zaliczył pierwszy upadek - z wysokości toalety na posadzkę wyłożoną płytkami. Tak cudownie jest obserwowanie leżącej osobno obudowy, tylnej klapki i baterii.
Ale mniejsza o to. Po przebraniu się udaliśmy przywitać się z poznańską murawą, która o dziwo nie okazała się tak tragiczna, jak to wszyscy mówili (albo patrzyłam nie tam gdzie wszyscy). Wiecie co mnie rozwaliło na cząsteczki elementarne? Płat trawy leżący sobie na daszku osłaniającym "lożę szyderców" :D Po zapoznaniu się z najważniejszym miejscem obiektu, udaliśmy się do "holu" (?), pomieszczenia gdzie stoi ścianka oraz gdzie piłkarze czekają na wyjście na murawę. Tam spotkaliśmy się z przedstawicielką UEFA, która opowiedziała nam jakie są nasze zadania i ogółem o tym co będzie się działo. Ku mej radości, mimo że mówiła do nas po angielsku rozumiałam sporą część wypowiedzi. Po tym krótkim, ale jakże owocnym spotkaniu wróciliśmy do naszego pokoju, gdzie w spokoju przeczekaliśmy w spokoju następne godziny. W między czasie chłopacy grali w FIFA12 (ja tego nie tykałam, nie umiem w to grać :<), dostaliśmy kolejny posiłek (kanapka,ciastka,ciastka, batonik muesli aka "śrut", jabłko) i przemykaliśmy do pokoju, gdzie znajdowały się dzieciaki z Flag Team i Eskorty McDonalda ze względu na jeden, prosty powód - posiadali lodówkę pełną picia ufundowanego przez oficjalnych sponsorów EURO2012 - po prostu żyć, nie umierać (a ja sobie udowodniłam, że mi iż butelka ma "dzióbek" to i tak jestem w stanie się poplamić -.-). Chwilę zajęli nam również jacyś kamerzyści (chyba Włosi o.O), którzy prosili nas o wyjście z pokoju i ruszenie w stronę wyjścia na boisko, gdyż oni chcieli to nakręcić. Jak powiedzieli, tak też zrobiliśmy. Mieliśmy jeszcze wyjść na próbę, ale wyżej wymienionym grupom się przedłużyło i nie zdążyliśmy  Oczywiście nie mogliśmy przegapić spotkania Włochy-Hiszpania (większość z nas była za La Roją, ja zaliczałam się do tych kibicującym Azzurri). I tak właśnie dotrwaliśmy do godziny 20, która oznaczała stan całkowitej mobilizacji.
Wybiła godzina zero - let's show beggining!
Przyodziani w swoje dresy i kurtki przeciwdeszczowe od Adidasa (które, niestety, trzeba było oddać) wkroczyliśmy dzielnie na murawę. Mimo, że do meczu było jeszcze sporo czasu to na boisku i trybunach działo się, oj działo. Piłkarze obu drużyn przeprowadzali rozgrzewkę, swoje miejsca zajmowali kibice Chorwacji i Irlandii  widzów rozgrzewali małe grupki tanecze obu drużyn w rytm ich "piłkarskich hymnów". Mnie na początku zainstalowano przy kibicach Chorwackich (dokładną rozpiskę gdzie, co i jak zamieszczę niżej), którzy od razu nie przypadli mi do gustu - nerwowi, agresywni, wykłócający się z ochroną i hałaśliwi, jednak w ten negatywny sposób. Więc wyobraźcie sobie jaką ulgą było usłyszenie od opiekuna, że zaraz ktoś przyjdzie i mnie zmieni, a ja dla swoje bezpieczeństwa zostanę oddelegowana do koło kibiców Irlandzkich. Jednakże, mój zmiennik przybył ledwo prawie równo z wejściem piłkarzy na boisko, także zaliczyłam szaleńczy spring dookoła murawy w trakcie hymnu Chorwacji - nawet nie wiecie jak momentami było mało miejsca, aż musiałam iść bo bałam się że w coś wpadnę. Gdy dotarłam na moja nową pozycję rozbrzmiewał hymn Irlandii, po którym padł pierwszy gwizdek. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jaki ogarnął mnie stres - czy dobrze podam piłkę, czy będę miała ja rzucić czy przekazać do ręki, co jak nie będę wiedziała komu podać lub co gorsza piłka poleci w trybuny, a kibice nie będą chcieli jej oddać (tak, tak. Nie wolno zabierać piłek, wszystkie piłki używane pod czas meczu muszą wrócić z powrotem do osoby odpowiadającej za dany mecz). Mecz z wysokości murawy wygląda definitywnie inaczej - wszystko wydaje się szybsze, mocniejsze, bardziej niebezpieczne. Pomimo iż piłkę podawałam tylko raz, jakiemuś zawodnikowi z Chorwacji, to i tak było cudownie stać tam i słuchać radosnych śpiewów Irlandczyków. Niestety, Chorwaci nie dorównywali Wyspiarzom w dopingu, chociażby tym iż po każdej zdobytej bramce wyrzucali race na boisko (gdybym stała cały czas tam gdzie na początku, to nad moją głową przeleciałaby każda z nich). Spotkanie wbrew mym oczekiwaniom okazało się naprawdę dobrym widowiskiem, a niekorzystny wynik dla "Boys in green" nie przeszkodził mi w pokochaniu ich całym sercem. Nawet nie wiecie jak bardzo pragnęłam wskoczyć tam do nich na trybuny i śpiewać, tańczyć, cieszyć się razem z nimi! Mecz minął bardzo szybko, jednak pomimo późnej godziny wcale nie odczuwałam zmęczenia, pewnie spowodowane było to adrenaliną, która jeszcze we mnie siedziała. Szybko zgarnęliśmy swoje rzeczy i wskoczyliśmy do busu, który odwiózł nas na miejsce zbiórki, gdzie czekali na nas już rodzice. Zanim ostatecznie się pożegnaliśmy z opiekunami otrzymaliśmy mini Tango12, które zostały ufundowane przez obie z reprezentacji (opiekun powiedział nam, że zawsze reprezentacje mają coś przygotowane dla dzieciaków podających piłki).
I wiecie co? Widok Poznania nocą pełnego kibiców ubranych w zielone stroje przemieszane osobami w bluzkach z czerwono-białą kratkę to naprawdę cudowny widok...
I tak dotrwaliście ze mną do końca mej przygody. Starałam się jak najwierniej odtworzyć emocje towarzyszące temu wydarzeniu, mam nadzieję że udało mi się to chociaż w maleńkim stopniu :) A tak na pocieszenie - zdjęcia, zdjęcia, zdjęcia :D!

Jak obiecałam - rozpiska stadionu :)

Moje Predatory, które niestety spędzają swe życie pod mym łóżkiem, gdyż korzystam z nich tylko gdy mam wf na dworze (a po za tym są to jedne z najwygodniejszych butów jakie gościły na mych nogach, o pierwsze miejsce walczą z moimi Asics'ami :D)

Hipsterskie zdjęcie hipsterskiej opaski na ręki, bardziej oryginalna niż opaska z Coke'a (tak zaopaskowani zostali wszyscy uczestnicy programów młodzieżowych)

Moja eurowa bluza :) (dołem wystają spodnie od dresu)

O, a takie wytłoczenia znajdują się na bluzie i bluzce :)

Strój w wersji na pogodę bezdeszczową i słoneczną :)

Moje małe Tango 12 :)

I have photo with Slavek i Slavko so your arguments are invalid!

A tutaj z szkolenia z przedstawicielką UEFA. Za nami ścianka, przy której odbywały się wywiady z graczami. Pani po lewej to nasza opiekunka, a ci panowie po prawej nie uciekli z reprezentacji Hiszpanii, mimo że stroje wskazywały by na to :D

Taka tam ja na tle bramy, pod którą przechodziły obydwie drużyny. Ten człowiek z kamerą to jeden z tych co kręcili nasze wyjście na boisko. Nie mam kompletnie pomysłu po co on tak mnie kręcił, wcześniej jeszcze bardziej się wpieprzał w kadr :D

Tacy tam my z drugiej strony bramy (FEJM, FEJM, FEJM!)

I takie na koniec. Cała dwunastka szczęśliwców z meczu Irlandia - Chorwacja. (I zwariowany kamerzysta)


PS. Myśleliście, że to ja mam mega farta? bicz plis. Jedna z dziewczyn 16 czerwca była również w Flag Team na meczu Polska - Czechy.







wtorek, 30 października 2012

Odrobina prywaty czyli jak Ania została Ball Kids :)

Otóż dziś podzielę się z wami mą historią, której póki co nigdzie nie miałam okazji opisać. Przedstawię wam dzień, którego na pewno nigdy nie zapomnę, a samo wydarzenie wydawało mi się być tak surrealistyczne, że uwierzyłam w nie dopiero 10 czerwca, czyli w dzień na który czekałam bardzo, bardzo długo. Ale żeby dowiedzieć się wszystkiego musimy się cofnąć wstecz. Aż do 16 kwietnia .
Wszystko zaczęło się pewnego nudnego, kwietniowego wieczoru. Przeglądając po raz milionowy mój wall na facebooku, trafiłam na małą reklamę. Hasła nie pamiętam, ale wiem że na obrazku był David Villa i coś o podawaniu piłek. Z ciekawości kliknęłam w link. Okazało się że Adidas przy pomocy sport.pl organizują konkurs, w którym do wygrania było podawanie piłek na jednym z meczu Euro2012 w Gdańsku, Warszawie, Poznaniu lub Wrocławiu. Szybko przejrzałam zasady konkursu oraz regulamin. By zostać zwycięzcą należało w dany dzień o godzinie 20 wybrać jeden ze stadionów, odpowiedzieć na pytanie i być jedną z dwóch osób, które odpowiedziały najszybciej. Po za tym należało mieć od 14 do 18 lat. Za pierwszym razem (czyli w dzień dowiedzenia się o tym) na pytanie odpowiedziałam o 22, ale na szczęście była to pierwsza z zaplanowanych 4 tur. Ogółem wygrywało 50 osób. Ku memu zadowoleniu, podpowiedzi do pytania można było znaleźć w gazetkach "Metro" rozdawanych w każdym z miast - gospodarzy. Także szybki telefon do brata mieszkającego w Poznaniu, poinformowanie go o mym planie i niecierpliwe czekanie do 16 kwietnia, dnia w którym miała się odbyć drugi etap konkursu.
Tego dnia zasiadłam o 19 przed komputerem, z gotową odpowiedzią w dłoni. O 19.50 weszłam na aplikacje do konkursu i niecierpliwie odświeżałam co chwile stronę, by nie przegapić komunikatu o nowym zadaniu, modląc się by internet działał na najwyższych obrotach. Gdy w końcu zauważyłam czerwoną ikonkę, zachęcającą mnie do udzielenia odpowiedzi, wiedziałam że to moje być albo nie być :) Szybkie zaznaczenie miasta, w którym chciałabym podawać piłkę i sprawdzenie czy pytanie jest zgodne z podpowiedzią. "Który kraj nie przegrał ani jednego meczu w eliminacjach do Euro2012?"... Wiedziałam, że Hiszpania. Ekspresowe kliknięcie i życie do jutrzejszego wieczora z nadzieją, iż to ja dostanę emaila potwierdzającego bycie w gronie najszybszych.
Nerwowo wchodziła na fanpage'a Adidas Football Polska już od godziny 15. Według administratorów wyniki miały pojawić się około godziny 18, wtedy gdy ja znajdowałam się na zajęciach tanecznych. Zaraz po ich skończeniu, wskoczyłam szybko do samochodu i od razu weszłam na emaila. Jest! Nowa wiadomość. Temat : Podaj piłkę. Więcej wiadomości nie wyświetlało mi się ze względu na słabe łącze. Jednak ja już wtedy wiedziałam. Zaczęła się moja największa sportowa przygoda w życiu.
Zbieranie informacji i miesiące głuchej ciszy.
Organizatorzy utrzymywali z nami oczywiście kontakt emailowy. Już  w pierwszym kazali przesłać swoje dane osobowe i skan paszportu lub legitymacji. Odpowiedz na niego, z informacją potwierdzającą zweryfikowanie danych doszedł dopiero po tygodniu! Pociesznie napisali iż dalsze informacje będą przekazane w późniejszym terminie. A ja nic nie wiedziałam, nic o tym kiedy lub czy będzie jakieś szkolenie. I w tej nieświadomości żyłam do 16 maja, gdy odezwał się do mnie koordynator całego projektu z dużą ilością konkretnych informacji. Okazało się że mój mecz przypadał 10 czerwca (czyli Irlandia - Chorwacja), podane było miejsce spotkania oraz zamieszczona prośba o przesłanie numeru kontaktowego do rodziców, numeru butów oraz rozmiaru koszulki. 31 maja znowu otrzymałam emaila, tym razem od mojej opiekunki, która, co wydawało mi się dziwne, prosiła o te same dane i przekazała mi te same informacji. Jako że jestem grzeczną dziewczynką, odesłałam to co chciała i czekałam na rozwój zdarzeń... a do meczu tylko 10 dni!
I tak codziennie wchodziłam na moją skrzynkę pocztową, w nadziei że znajdę tam emaila dotyczącego Ball Kids. Termin coraz bliżej a informacji brak. Zaczęłam się stresować. Aż 6 czerwca dostałam wszystko jak na dłoni :) Znowu dostałam dokładne miejsce spotkania (tym razem z datą), harmonogram dnia, to w co zostaniemy wyposażeni, zapewnienie że opiekunowie postarają się "  najlepiej zadbać o chłopców / dziewczynki. Z pewnością nie będą głodni i zapamiętają ten dzień do końca życia :)".  
Zostaliśmy również poinformowani o zakazie fotografowania, rozmawiania i proszenia o autografy piłkarzy. Dostaliśmy również emaila, który był pewnie rozwianiem wątpliwości większości rodziców, zawierający szczegóły, którymi was nie będę zajmować :D I to była ostatnia wiadomość, jaką otrzymałam przed 10 czerwca. Jednak to co działo się w dzień meczu to zdecydowanie temat na osobną notkę, bo jest co opisywać. Dlatego zostawiam was z tymi wspomnieniami, mam nadzieję że nie przynudziłam, a może i Was to zainteresowało :) Ciąg dalszy nastąpi... :) 







O, patrzcie co ja tu dla Was mam. Harmonogram dnia, który i tak uległ dość zmianom :D Spójrzcie jaki ofyszal jest, znaczek Euro2012 i Adidasa... jest lans :D!