poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Definitywny koniec zimy, czyli zakończenie sezonu zimowego 2012/2013

Sporty zimowe, a przede wszystkim skoki i biegi, to to co Ania lubi najbardziej. Czekałam na to, czekałam, a gdy już w końcu się zaczęło nie można było narzekać na brak emocji. 

Dobrego złe początki.
Zaczęło się nieciekawie. I u skoczków i u Justyny. Trener Wierietielny od początku zapowiadał, że w pierwszych startach będzie ciężko, że nie oczekujmy niczego cudownego, bo się nie doczekamy. I mimo, że ten duet ma skłonność do takich czarnych myśli, które nie mają później przełożenia na rzeczywistość, to tym razem się sprawdziło, gdyż w pierwszym biegu nasza najlepsza biegaczka zajęła 27.miejsce. Jednak to był najsłabszy moment sezonu, gdyż później były już miejsca wyższe, co zaowocowało w 4. konkursie w sezonie wskoczeniem na podium, a już w następnym, w kanadyjskim Canmore, zmiotła rywalki w biegu na 10 km klasykiem. Mimo porażki w następnym sprincie, było widać, że Kowalczyk jest w niesamowitej formie, którą pokazała podczas 7.edycji najbardziej morderczego cyklu jakim jest Tour de Ski. Zaczęła niewinnie, bo od 3.miejsca w biegu na 3,1 km stylem dowolnym, jednak już w biegu pościgowym stylem klasycznym pokazała to tu rządzi, wyprzedzając drugą Therese Johaug o ponad 40s. Następnie było 7. miejsce w sprincie stylem dowolnym, wygrana w biegu na dochodzenie na 15 km stylem dowolnym, 3,3 km klasykiem i 10 km stylem klasycznym. Te imponujące wyniki dały Justynie ponad 2 minuty przewagi przed ostatnim biegiem. Mimo, że to Therese najszybciej zdobyła morderczą górę Alpe Cermis, wygrana  w całym cyklu należała do naszej rodaczki, który wywalczyła pod nieobecności swojej największej rywali - Marit Bjoergen. Wyniki, które osiągała po TdS mogły tylko jeszcze bardziej podsycać nadzieje na wysokie lokaty podczas Mistrzostw Świata.
U skoczków nie było aż tak wesoło. Sezon zaczął się fatalnie, skoki były tak kiepskie, że gdzie nie gdzie dochodziły słuchy o zwolnieniu pana Kruczka. Pierwszy konkurs w Lillehammer mimo informacji, że polscy skoczkowie mają problemy, chyba wypadł poniżej oczekiwań. W ciągu dwóch dni punkty wywalczyli tylko raz Kamil Stoch i Maciek Kot, zajmując jedne z ostatnich miejsc. Zaniepokojony sztab trenerski zdecydował odpuścić z Stochem i Żyłą próbę przedolimpijską w Soczi i udać się do kraju, by rozwiązać wszystkie problemy. Jak można było zobaczyć decyzja ta przyniosła oczekiwane efekty, gdyż już w następnym konkursie lider naszej reprezentacji wskoczył na drugi stopień podium. Taki sam wynik osiągnął podczas konkursu w Innsbrucku zaliczanego do turnieju Czterech Skoczni, co przyniosło 4. miejsce w końcowej klasyfikacji cyklu, natomiast Maciek Kot i Piotr Żyła zajęli odpowiednio 20. i 23. miejsce. Regularne wchodzenie do finałowej trzydziestki polskich skoczków sprawiało, że nadzieje co do medali w Val di Fiemme rosły z konkursu na konkurs. Doskonałym prognostykiem było również wywalczone 2. miejsce w konkursie drużynowym w Zakopanem.

(Nie)szczęśliwe Val di Fiemme
Narciarskie święto rozpoczęło się 20 lutego. Zaczęło się z przytupem, gdyż już na drugi dzień odbywał się sprint kobiet klasykiem, czyli pierwsza okazja medalowa dla Polski. Wszystko na początku szło po naszej myśli, Justyna wygrywała zdecydowanie każdy ze swoich biegów. Jednak w finale... przedobrzyła, biorąc udział w przepychankach na trasie, co skończyło się upadkiem i ostatecznie 6. miejscem. Wszyscy staraliśmy się o tym zapomnieć i 23 lutego zasiedliśmy przed telewizorem, by kibicować podczas biegu łączonego na 15 km. Mimo wielkich nadziei i tu nie zakończyło się pomyślnie - Polka dojechała na metę 5., ulegając norweskiej armii. Pocieszenia mogliśmy szukać w popołudniowym konkursie skoków narciarskich. I było pięknie, jedynie do pierwszej serii, po której Kamil Stoch zajmował 2. miejsce. Medal był na wyciągnięcie ręki, jednak reszta stawki była na tyle mocna, że słabszy skok Kamila w drugiej rundzie spowodował spadnięcie na 8. lokatę. Ku zaskoczeniu wielu trener Wierietielny ogłosił, że jego podopieczna rezygnuje ze startu w biegu na 10 km, więc następną okazją by ją ujrzeć był bieg sztafetowy 4x5 km, w którym niestety polska ekipa zajęła 9. miejsce. Gdy wydawało się, że gorzej być nie może, że polska reprezentacja wróci raczej na tarczy niż z tarczą, przyszedł drugi konkurs skoków indywidualnych na dużej skoczni. I tu już nie było mowy o jakimkolwiek przypadku - dwa perfekcyjnie idealne skoki Kamila Stocha doprowadziły go do zwycięstwa i uzyskania tytułu Mistrza Świata. Dobra passa polskich skoczków trwała do konkursu drużynowego, w którym zdobyli brązowy medal. Jeżeli mowa o tym medalu, nie można zapomnieć o Thomasie Morgensterze, który zauważył błąd w punktacji, co sprawiło, że zepchnęliśmy z podium Norwegów. Tego samego dnia, jednakże w godzinach południowych udało wywalczyć się srebrny medal w biegu kobiet na 30 km stylem klasycznym - koronnym dystansie naszej królowej nart. Opuszczaliśmy Włochy z trzema medalami: złotym, srebrnym i brązowym, co dało nam 8. miejsce w klasyfikacji medalowej.

Ostatnie polskie akcenty 
Justyna Kowalczyk już 13 marca zapewniła sobie zdobycie 4. w swoim życiu Kryształowej Kuli, więc kolejne konkursy były formalnością, jednak i w nich Polka stawała na podium. Udało jej się również zdobyć małą Kryształową Kulę za biegi długodystansowe. O wiele bardziej ciekawie działo się na skoczniach. Mimo, że Gregor Schlierenzauer zapewnił sobie wygraną parę konkursów przed zakończeniem Pucharu Świata, bitwa o pozostałe miejsca była niezwykle pasjonująco. Polska dominacja zaczęła się od triumfu Stocha w Kuopio i Trondheim, dzięki czemu potwierdził, iż złoto na MŚ nie było przypadkiem oraz wskoczył na 3. miejsce w klasyfikacji generalnej. Kolejnym emocjonującym konkursem, były skoki w Oslo, gdzie na Holmenkollbakken swoje pierwsze zwycięstwo odniósł Piotr Żyła, ex aequo z Schlirim. Drugi raz nasz najlepszy lotnik wskoczył na podium w Planicy, zajmując trzecią lokatę. Ostatecznie Kamil Stoch został trzecim skoczkiem sezonu, Żyła uplasował się na 15. miejscu a Kot na 18. miejscu (został również Mistrzem Polski). Polskie skoki aktualnie znajdują się na wysokim poziomie, który stale rośnie. Trener Kruczek stworzył to czego nie było nigdy wcześniej - stworzył drużynę skoczków, którzy regularnie oddają dobre skoki, zarówno w konkursach indywidualnych, jak i drużynowych. Każdy nasz skoczek z roku na rok zalicza sezon swego życia , a jako drużyna stanowimy realne zagrożenie dla innych reprezentacji. Gdzie kryje się przepis na sukces? Nie wiem, ale jedno jest pewne - wszystko to zawdzięczamy panu Rafałowi i chwała mu za to. A jeżeli ktoś będzie chciał w przyszłości negować jego stanowisko jako trener polskich skoczków, radzę by zastanowił się i przypomniał sobie ile ten człowiek zrobił i dopiero wtedy wyraził swoją opinie.

Road to Soczi2014
Przed nami sezon olimpijski. Oczekiwania na medale będą duże, nawet większe niż na Mistrzostwach Świata, gdyż szans będzie wiele:
-przede wszystkim biegi narciarskie, a w szczególności 30 km klasykiem,
-skoki narciarskie - tu możemy pomarzyć o medalach zarówno indywidualnie, jak i drużynowo
-biathlonie, biorąc pod uwagę zwycięstwo Gwizdoń i damskiej sztafety na trasie olimpijskiej w Soczi oraz złoto i brąz Moniki Hojnisz nasze nadzieje mogą być naprawdę uzasadnione
-łyżwiarstwo szybkie, zwłaszcza gdy wspomnimy o drużynowym brązie mężczyzn, srebrze kobiet i wysokich pozycjach zajmowanych przez Zbigniewa Bródkę oraz jego zwycięstwo w Pucharze Świata.
Jednak mając w pamięci igrzyska letnie, wiem że nawet największe pewniaki mogą zawieść (chyba, że na nazwisko mają Phleps lub Bolt). Ale mam wrażenie, że mimo iż sporty zimowe dostają mniej pieniędzy niż reszta, to są o wiele skuteczniejsze :)

A na koniec zostawię was z obrazkiem, który najbardziej utkwił mi z Mistrzostw Świata. Jest również idealnym podsumowaniem tego sezonu, tak podobnego do poprzedniego. Justyna po raz kolejny pokazała swoją wielkość, jednak to Marit zgarnęła to co najcenniejsze.

niedziela, 10 lutego 2013

No i w pizdu polecieli...

Ania pojechała do Harrachova. W końcu. Czekałam na to od wakacji. A jak się już doczekałam, no to mnie i skoczków przywitały słynne Harrachovskie wiatry :).
Jak owy sobotni konkurs lotów narciarskich się skończył to pewnie wiecie. Przekładanie rozpoczęcia konkursu co pół godziny, niecierpliwe oczekiwanie i smutek po ogłoszeniu informacji o przełożeniu konkursu na niedzielny poranek. Jako że nie nocowaliśmy nigdzie (na skoki wybrałam się ja z bratem i tatą, dojazd zajął 3,5 godziny, więc o kwaterze wcześniej w ogóle nie myśleliśmy) niestety nie było na dane ujrzenie chociaż jednego, lecącego w powietrzu osobnika. I właściwie tyle o samym konkursie mogę wam powiedzieć.
Do Czech jechałam z pewnymi obawami, a mianowicie, czy mamut wytrzyma do zimy. Byłam na Certaku latem i uwierzcie, to co ja tam ujrzałam przeszło moje najśmielsze oczekiwania.I to niestety w gorszym tego słowa znaczeniu. Belki na buli był połamane (nie wszystkie, ale były), na skoczni rozwijała się bujna fauna i flora (owszem, gdy byłam parę dni później już skocznię skosili do połowy, ale tam już małe krzaczki zaczynały rosnąć!), a na zboczach Certakovej hory zaczynał rosnąć busz. Stanowiska sędziów i komentatorów też były trochę widokiem nędzy i rozpaczy. Patrząc na to wszystko naprawdę trudno było uwierzyć, że odbywają się tu co roku konkursy Pucharu Świata, a co dopiero mówić o MŚ w 2014 (na które, tak nawiasem mówiąc, chyba się wybiorę :D).
Jednak powiem wam, że okryte śniegiem o wiele lepiej się prezentowało :) Teren Adidas Areny sprawiał wrażenie o wiele większego niż wcześniej. Ogółem cała impreza od strony technicznej była przygotowana bardzo dobrze, chyba nie było na co narzekać (oprócz wejścia na obiekt, było bardzo strome, ale to raczej już nie ich wina a czemu tak przeszkadzało dowiecie się za chwilkę). Atmosfera też bardzo przyjemna, polskich kibiców jak mrufków, zdominowaliśmy nawet Czechów :D Jeżeli ktoś ma możliwość pojechania do Harrachova na loty (a i nie tylko, bo Liberecki Kraj polecam zarówno zimą na narty, jak i latem na zwiedzanie) i jest przygotowany na szalone warunki, stanie parę godzin po nic, by następnego dnia kibicować od rana do popołudnia lub na ewentualność, że żaden konkurs nie zostanie rozegrany to zapraszam, naprawdę :)

Parę refleksji, czyli radzę jak kibic kibicowi
A poniżej znajdzie się parę uwag, możliwe że pomocnych, dotyczących czasami tylko wspomnianego wyżej wydarzenia, bądź ogólnie porady dotyczące kibicowania skoczkom :)
-wybierając się do Harrachova nie martwcie się w ogóle o bilety, nie bawcie się w kupowanie przez internet tylko na spokojnie kupcie na miejscu - biletów tam nie zabraknie, ludzi ile wejdzie tyle wejdzie:)
-z parkingiem zazwyczaj jest tak że parkuje się przy drodze do miasta, gdyż miejsca w centrum nie ma. Ale nie martwcie się, że nie traficie. Tłum Polaków was poprowadzi ( a jakby co, trzeba dojść aż do hotelu Skicentrum)
-niech brak znajomości czeskiego nie zaprząta waszej głowy. Czesi doskonale rozumieją polski, jednak odpowiadają po czesku a tu trzeba zachować czujność, by zrozumieć o co im chodzi. A, i nie zapomnijcie o magicznym zwrocie jakim jest "Dobry den"! :)
-jeżeli chodzi o wymianę koron to najlepiej wymienić na granicy, w Jakuszycach. Ale nie wchodzcie do pierwszego lepszego. Różnice w cenach mogą wynosić nawet ponad 1,5zł na 100Kč. 
-jeśli wybieracie się na wszystkie konkursy, to nocować polecam w Polsce, ze Szklarskiej Poręby jest zaledwie 5km, a zapłaci się tam mniej niż w Czechach :)
-na skoczni, owszem, można zakupić herbaty, grzańce (które utrudniły niektórym drogę powrotną) i inne cuda na kiju, jednak jak to na takich eventach bywa, cena wyższa niż normalnie. Dlatego polecam zabranie ze sobą termosa z herbatą/kawą/grzańcem/zimną wódką/ciepłą wódką/co kto woli - tu nic nie sprawdzają, nawet bombę by się ze spokojem wniosło.
-ubiór na skoki to very, very important sprawa. I tu nie ma mowy o jakiś zamiennikach, półproduktach. Ubieramy się cieplutko, najlepszym wyjściem jest wystylizowanie się jak na narty/snowboard - wygodnie i bez obawy o zamarznięcie :D
-i bardzo ważna rzecz - obuwie. Nie myślimy nawet o kozaczkach, emu, workerach (chociaż to tak ewentualna ewentualność), tu sprawdzić się mogą jedynie trapery, gdyż są ciepłe, nieprzemakalne, twarde i mają porządną podeszchwę, taką która zapewni porządną przyczepność. Dlaczego? A no dlatego, że gdy tak cały dzień stałam w tym padającym śniegu, który od razu zamarzał i stworzył jedno wielkie lodowisko, to cieszyłam się, gdy przeszłam 10 m bez zachwiania równowagi. Schodzenie ze skoczni też było bardzo interesujące, biorąc pod uwagę fakt, że trzeba było przeżyć zejście ze stromej górki, całkowicie oblodzonej, pozbawionej śniegu po boku. Mi udało się przebyć drogę bez upadku, co niektórzy, ci bardziej podchmieleni mieli większe problemy, gdyż przyciąganie ziemskie zaczęło bardzo mocno na nich oddziaływać. Inni, chcąc uniknąć zawirowań i niepotrzebnych siniaków lub ewentualnych złamań, po prostu siadali na tyłku i zjeżdżali w dół :)


A teraz coś co kochacie najbardziej - zdjęcia :)!

Kompleks skoczni Čerťák - tutaj trzy z pięciu, te najmniejsze. Skocznie K40, K70 i HS100.

Widok na mamuta z dachu Hotelu Skicentrum


Wejście na Adidas Arene i śmiertelna górka :)

Hoho, ja a w tle skocznia (tak dobrze nie ma, mej twarzy nie zobaczycie :D)

Polish power, czyli najlepsi kibice na świecie. Naprawdę, Harrachov tego dnia był biało-czerwony.

Jakież było moje zdziwienie, gdy dojrzałam ludzi z mojego miasta.

A to przygotował chyba fanclub Piotrka Żyły :)

Zdjęcie robione na około 15, dlatego takie pustki. Jednakże, już o 16 były pełne.

Panowie udeptywacze, dzielnie, narta za nartą doprowadzali śnieg do porządku.

Udeptywacze dbali o nasze samopoczucie, dlatego zafundowali nam niezłe show. Po ustawieniu się w kółeczku, zaczęli machać kijkami, nartami, ogółem rozgrzali ludzi bardziej niż podrygujące sobie cheerleaderki na scenie. 
A tu jacyś zjeżdżający sobie skoczkowie :)

A takie lanserskie smycze rozdawali przy wejściu.

Lista zawodników, według której mieli skakać w 1-szej rundzie.

Nagłówek...

...oraz druga strona :)

Oraz rozpiska na wszystkie trzy dni.

No i bilety :)


A teraz parę letnich widoczków z Harrachova :)

Harrachovska bula wraz ze Statuą Wolności zasłaniającą mnie, mamę i siostrę:D

Busz, las, puszcza amazońska.

Rozbieg też prezentował się ciekawie :) (ps. siostra chyba wygrała to zdjęcie xD)

Harrachovska flora i fauna. Tu chyba schodziliśmy z budki dla sędziów.

piątek, 18 stycznia 2013

Księga skarg i zażaleń :)

Przychodzi taki czas, że człowiek musi sobie ponarzekać. Na sportowców, na kibiców, na zasady, po prostu żywić hejta. I dziś ten dzień nadszedł. Ponarzekam, przetoczę parę swoich racji. Pewnie dość spornych, pewnie w wielu kwestiach się pomylę. Ale gdzieś muszę temu dać upust a na wasze nieszczęście owym miejscem został ten blog. (A tak naprawdę, im bardziej kontrowersyjny artykuł, tym więcej czytelników, that's the reason)

Ale na początku chcę przypomnieć o Mistrzostwach  Świata w Hiszpanii, gdzie dzielnie walczą nasi szczypiorniści. Od razu chcę zaznaczyć - panie i panowie, nie wymagajmy za dużo! Mówimy o zespole, który rok temu był w, przepraszam, ale inaczej tego nie ujmę, był w czarnej dupie i krążył po omacku, a respekt tworzyliśmy tylko na podstawie dokonań z lat ubiegłych, a nie dzięki naszej grze. Pan Biegler podejmując pracę selekcjonera na pewno wiedział co go czeka. A czekało go w krótkim czasie zebranie zespołu w jedną całość, wprowadzenie do kadry debiutantów i przygotowanie ich do MŚ. I sądzę, że mu się to udało. Owszem, różowo nie jest, czasami nasi biegają po tym boisku jak obłąkani we mgle, ale dużo akcji napawa optymizmem. A tym, którym brakuje pana Wenty - nie martwcie się, zostało coś po tamtych czasach. Uwielbiamy przejebać cały mecz, tylko po to by pod koniec schodzić na zawał :)

Magiczne punkty w skokach narciarskich
Ja nie wiem. Na prawdę. Ja chyba jestem jakaś ograniczona umysłowo albo mój poziom inteligencji jest niższy niż reszty ludzi oglądających skoki, ale ja OGARNIAM PUNKTY. Nie wiem czy to powód do chwalenia się, ale jak tak nie których słucham to sądzę iż jednak tak. Ale powiedźcie mi, co w tym takiego trudnego? Masz punkty: za styl, za wiatr, za belkę no i oczywiście za odległość. Ja wiem, wiem. Że według wielu to już nie te skoki co za czasów Małysza. Że teraz nie trzeba skoczyć najdalej, że wystarczy opanować "system belkowy". Ale przy obecnym stanie technologii, która umożliwia nam wymierzenie wszystkiego co idzie (uważajcie, zaraz obliczą objętość kosmosu) nie logicznym było by nie korzystać z tego. Dlatego punkty za wiatr są dla mnie dobrym rozwiązaniem, a kto się nie zgadza ten głupi. Owszem, "dobry skoczek poradzi sobie w każdych warunkach" - no tak, ale jest znaczna różnica czy skoczkowi wieje pod narty czy w plecy. Z naturą nie wygrasz panie, więc albo zaczniemy udawać że nic z tym się nie da robić  i albo konkursy będą wyglądały jak loteria, albo zaczniemy rekompensować straty wyrządzone przez siły natury (i nie dmuchajcie naszym pod narty, bo punkty odejmą!). Jednak majstrowanie przy belce przez sędziów, nie powinno być rekompensowane, bo to w tym momencie wypacza normalną rywalizację. Co do przesuwania belki wszystkim zawodnikom, to jeszcze jakoś się nie zdecydowałam, bo niby dobrze, ale jednak źle...
W ogóle, temat wziął się stąd że pod czas jednego z konkursów Kamil skoczył, bodajże, 142 metry, następnie skoczył Schliri, krócej, ale go wyprzedził. Na twitterze wybuchło wielkie poruszenie, że jak to? że dlaczego?! że te punkty są do dupy! Także pozwolę wyjaśnić nie poinformowanym : po 1. Kamil dostał o wiele mniejsze noty za styl (przy takiej odległości lądowanie z telemarkiem to rzecz niemożliwa), po 2. magiczny "system belkowy" a po za tym Kamil miał lepsze warunki. I co nadal problem z ogarnięciem, dlaczego tak a nie inaczej?

Gdy Cule woli obejrzeć mecz Realu niż BVB - wiedz, że coś się dzieje!
Wiem, temat wałkowany milion razy, pewnie wielu was tym już rzyga, ale cóż. TVP po raz kolejny wykazało się ignorancją co do reszty świata, zwaną nieFani BVB.  No tak, w końcu komentatorzy muszą sobie powzdychać "do pięknych zagrań Piszczka, idealnych asyst Błaszczykowskiego i do cudnego Roberta Lewandowskiego  co to postrachem boisk światowych jest". To nie jest tak, że ja ich nie lubię. A gdzie tam panie. Chociaż powiem wam, że kiedyś Lewego lubiłam bardziej. Ale przyszli komentatorzy i zaczęli się nim podniecać... i cały urok gdzieś prysnął.  Może to dlatego, że nie lubię takich piłkarzy, co niby genialni, dziennikarze sportowi dostają szału dupy na jego widok, a nic z reprezentacją ugrać nie umie. No bo sorry.  czy w takim momencie można mówić o geniuszu? A paru znajdzie się takich piłkarzy, i to nawet z górnej półki (nie, Lewy tam się nie znajduje). Po za tym, wracając do tematu. Ja do TVP raczej nic nie mam - biegi są, skoki są, mecze reprezentacji w nożną i ręczną są, transmisja z Euro2012 była bardzo dobra, a to jak transmitowali IO to trochę inna sprawa. Ja bym zrozumiała gdyby tu było głosowanie, to wtedy bym się nie kłóciła. Ale to była decyzja TVP, a ich argumenty, które przedstawili, są tak żałosne, że mózg wyparowuje i wycieka dziurkami od nosa. Może na prawdę, niech TVP odpuści sobie piłkę nożną, a zajmie się transmisjami, które na prawdę im wychodzą i niech zapamiętają że nie zawsze Polak = oddany fan BVB.

Słów kilka na temat nauczycieli wychowania fizycznego...
Temat, nad którym siedziałam już mnóstwo godzin i który niesamowicie zmusza do refleksji. Za razem na wstępie przepraszam, jeżeli kogoś urażę bo wiem że istnieją świetni wuefiści, jak i ostatni palanci.
Tak narzekamy, że nie odnosimy sukcesów sportowych. A jak już odniesiemy to rzadko i nie jesteśmy w stanie wyciągnąć z tego nauki, bo myślimy że świetni sportowcy sami się naprodukują. Oni się nie naprodukują, jeżeli nie odkryją że kochają sport. Że przyjemność sprawia im kopanie piłki, bieganie, skakanie, pływanie. Na początku nie wymagajmy cudów, nie wymagajmy by dziesięcioletnie dziecko pokochało piłkę ręczną, która łatwą grą nie jest. Na początku postarajmy się by dzieci nie przychodziły na lekcje wychowania fizycznego jak na ścięcie. Tak nie wiele potrzeba by te zajęcia były atrakcyjne dla uczniów. Niby nie wiele, ale często to przerasta - chodzi o zaangażowanie. Wuef nie ma polegać na tym, że dzień po dniu na sali stoi rozłożony tor przeszkód albo daje się dzieciom piłkę i obserwuje się z nadzieją, że jakoś dokopią tą piłkę do bramki, nie będą kłócić się czy był spalony czy nie a damska cześć zespołu nie będzie uciekała przed piłką. Ale niestety - tak zazwyczaj to wygląda. A wystarczy tak nie wiele. Naprawdę.
Niby szkoła podstawowa, klasy 4-6, to czas na uczenie się podstaw. Matematyki, języka polskiego, przyrody, historii... ale wuef jest jakoś pomijany. Nie wiem z czego to wynika, bo na moim przykładzie muszę stwierdzić, że im wyższy poziom edukacji tym lepszy mój rozwój fizyczny i większe zaangażowanie w lekcje wychowania fizycznego. Może to wina systemu - może zamiast robić te durne testy na szybkość, wytrzymałość, gibkość, siłę rąk itp. zająć się tymi dzieciakami i pokazać im jak biegać 600m, by po połowie nie umierać z wycieńczenia. Może pokazać im, krok po kroku, jak obchodzić się z piłką kopaną, wyjaśnić zasady i pokazać płci pięknej że to nie tylko sport zarezerwowany dla samców. Może nauczyć ich podstaw wszystkich gier zespołowych, po to by w gimnazjum nie usłyszeli "a w podstawówce was tego nie nauczyli?!". A to sprowadza się później do tego, że takie elementy jak dwutakt czy odbijanie piłki sposobem dolnym przerabiane jest po raz tysięczny, a młodzież nie ma pojęcia jak rozgrywać lub atakować, ba, odbierać też nie umieją. Ważne by piłka przeleciała. Na dodatek taki system szkolenia jest również przyczyną nadwagi u osób młodych. "Nie, bo siedzący tryb życia jest spowodowany komputerem i telewizją" ktoś powie. Ale zauważcie, że dzieciom brak bodźców zachęcających do aktywności fizycznej. Teraz dzieci trzeba zaciągać by wsadziły swe tyłki na siodełko od roweru. Już nie mówię o rolkach czy deskorolkach...
Ja, niestety, sama jestem jestem przykładem owego systemu. Dla mnie zajęcia wychowania fizycznego w szkole podstawowej były czymś, co kojarzyło mi się z nudą, monotonią i zmęczeniem. Dopiero w gimnazjum coś zaczęło się dziać, sport zaczął mi przynosić satysfakcję, nauczyłam grać się w kosza i siatkówkę, rozpracowałam o co w tym wszystkim chodzi, a i sama zaczęłam się bardziej interesować różnymi dyscyplinami i stałam się kibicem z krwi i kości. Odkryłam również, że aż tak źle z moją sprawnością fizyczną nie jest, że całkiem dobrze wychodzi mi granie w koszykówkę, a i w siatkówkę, jak na amatora, całkiem nieźle. Ale tak sobie myślę, że to jednak trochę późno. I myślę, że nie tylko ja tak mam. Bo, gdybym odkryła zamiłowanie do sportu wcześniej, to kto wie, w jakim miejscu dziś bym była. I otwarcie mówię - wszystko wina wuefistów.

Jeżeli udało Ci się przeczytać moje grafomańskie wypociny to gratuluje. Jeżeli zgadzasz się z moimi poglądami - to witaj w armii Ministry. A jeżeli nie to :
Ale i tak - chcę poznać wasze zdanie :)