poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Definitywny koniec zimy, czyli zakończenie sezonu zimowego 2012/2013

Sporty zimowe, a przede wszystkim skoki i biegi, to to co Ania lubi najbardziej. Czekałam na to, czekałam, a gdy już w końcu się zaczęło nie można było narzekać na brak emocji. 

Dobrego złe początki.
Zaczęło się nieciekawie. I u skoczków i u Justyny. Trener Wierietielny od początku zapowiadał, że w pierwszych startach będzie ciężko, że nie oczekujmy niczego cudownego, bo się nie doczekamy. I mimo, że ten duet ma skłonność do takich czarnych myśli, które nie mają później przełożenia na rzeczywistość, to tym razem się sprawdziło, gdyż w pierwszym biegu nasza najlepsza biegaczka zajęła 27.miejsce. Jednak to był najsłabszy moment sezonu, gdyż później były już miejsca wyższe, co zaowocowało w 4. konkursie w sezonie wskoczeniem na podium, a już w następnym, w kanadyjskim Canmore, zmiotła rywalki w biegu na 10 km klasykiem. Mimo porażki w następnym sprincie, było widać, że Kowalczyk jest w niesamowitej formie, którą pokazała podczas 7.edycji najbardziej morderczego cyklu jakim jest Tour de Ski. Zaczęła niewinnie, bo od 3.miejsca w biegu na 3,1 km stylem dowolnym, jednak już w biegu pościgowym stylem klasycznym pokazała to tu rządzi, wyprzedzając drugą Therese Johaug o ponad 40s. Następnie było 7. miejsce w sprincie stylem dowolnym, wygrana w biegu na dochodzenie na 15 km stylem dowolnym, 3,3 km klasykiem i 10 km stylem klasycznym. Te imponujące wyniki dały Justynie ponad 2 minuty przewagi przed ostatnim biegiem. Mimo, że to Therese najszybciej zdobyła morderczą górę Alpe Cermis, wygrana  w całym cyklu należała do naszej rodaczki, który wywalczyła pod nieobecności swojej największej rywali - Marit Bjoergen. Wyniki, które osiągała po TdS mogły tylko jeszcze bardziej podsycać nadzieje na wysokie lokaty podczas Mistrzostw Świata.
U skoczków nie było aż tak wesoło. Sezon zaczął się fatalnie, skoki były tak kiepskie, że gdzie nie gdzie dochodziły słuchy o zwolnieniu pana Kruczka. Pierwszy konkurs w Lillehammer mimo informacji, że polscy skoczkowie mają problemy, chyba wypadł poniżej oczekiwań. W ciągu dwóch dni punkty wywalczyli tylko raz Kamil Stoch i Maciek Kot, zajmując jedne z ostatnich miejsc. Zaniepokojony sztab trenerski zdecydował odpuścić z Stochem i Żyłą próbę przedolimpijską w Soczi i udać się do kraju, by rozwiązać wszystkie problemy. Jak można było zobaczyć decyzja ta przyniosła oczekiwane efekty, gdyż już w następnym konkursie lider naszej reprezentacji wskoczył na drugi stopień podium. Taki sam wynik osiągnął podczas konkursu w Innsbrucku zaliczanego do turnieju Czterech Skoczni, co przyniosło 4. miejsce w końcowej klasyfikacji cyklu, natomiast Maciek Kot i Piotr Żyła zajęli odpowiednio 20. i 23. miejsce. Regularne wchodzenie do finałowej trzydziestki polskich skoczków sprawiało, że nadzieje co do medali w Val di Fiemme rosły z konkursu na konkurs. Doskonałym prognostykiem było również wywalczone 2. miejsce w konkursie drużynowym w Zakopanem.

(Nie)szczęśliwe Val di Fiemme
Narciarskie święto rozpoczęło się 20 lutego. Zaczęło się z przytupem, gdyż już na drugi dzień odbywał się sprint kobiet klasykiem, czyli pierwsza okazja medalowa dla Polski. Wszystko na początku szło po naszej myśli, Justyna wygrywała zdecydowanie każdy ze swoich biegów. Jednak w finale... przedobrzyła, biorąc udział w przepychankach na trasie, co skończyło się upadkiem i ostatecznie 6. miejscem. Wszyscy staraliśmy się o tym zapomnieć i 23 lutego zasiedliśmy przed telewizorem, by kibicować podczas biegu łączonego na 15 km. Mimo wielkich nadziei i tu nie zakończyło się pomyślnie - Polka dojechała na metę 5., ulegając norweskiej armii. Pocieszenia mogliśmy szukać w popołudniowym konkursie skoków narciarskich. I było pięknie, jedynie do pierwszej serii, po której Kamil Stoch zajmował 2. miejsce. Medal był na wyciągnięcie ręki, jednak reszta stawki była na tyle mocna, że słabszy skok Kamila w drugiej rundzie spowodował spadnięcie na 8. lokatę. Ku zaskoczeniu wielu trener Wierietielny ogłosił, że jego podopieczna rezygnuje ze startu w biegu na 10 km, więc następną okazją by ją ujrzeć był bieg sztafetowy 4x5 km, w którym niestety polska ekipa zajęła 9. miejsce. Gdy wydawało się, że gorzej być nie może, że polska reprezentacja wróci raczej na tarczy niż z tarczą, przyszedł drugi konkurs skoków indywidualnych na dużej skoczni. I tu już nie było mowy o jakimkolwiek przypadku - dwa perfekcyjnie idealne skoki Kamila Stocha doprowadziły go do zwycięstwa i uzyskania tytułu Mistrza Świata. Dobra passa polskich skoczków trwała do konkursu drużynowego, w którym zdobyli brązowy medal. Jeżeli mowa o tym medalu, nie można zapomnieć o Thomasie Morgensterze, który zauważył błąd w punktacji, co sprawiło, że zepchnęliśmy z podium Norwegów. Tego samego dnia, jednakże w godzinach południowych udało wywalczyć się srebrny medal w biegu kobiet na 30 km stylem klasycznym - koronnym dystansie naszej królowej nart. Opuszczaliśmy Włochy z trzema medalami: złotym, srebrnym i brązowym, co dało nam 8. miejsce w klasyfikacji medalowej.

Ostatnie polskie akcenty 
Justyna Kowalczyk już 13 marca zapewniła sobie zdobycie 4. w swoim życiu Kryształowej Kuli, więc kolejne konkursy były formalnością, jednak i w nich Polka stawała na podium. Udało jej się również zdobyć małą Kryształową Kulę za biegi długodystansowe. O wiele bardziej ciekawie działo się na skoczniach. Mimo, że Gregor Schlierenzauer zapewnił sobie wygraną parę konkursów przed zakończeniem Pucharu Świata, bitwa o pozostałe miejsca była niezwykle pasjonująco. Polska dominacja zaczęła się od triumfu Stocha w Kuopio i Trondheim, dzięki czemu potwierdził, iż złoto na MŚ nie było przypadkiem oraz wskoczył na 3. miejsce w klasyfikacji generalnej. Kolejnym emocjonującym konkursem, były skoki w Oslo, gdzie na Holmenkollbakken swoje pierwsze zwycięstwo odniósł Piotr Żyła, ex aequo z Schlirim. Drugi raz nasz najlepszy lotnik wskoczył na podium w Planicy, zajmując trzecią lokatę. Ostatecznie Kamil Stoch został trzecim skoczkiem sezonu, Żyła uplasował się na 15. miejscu a Kot na 18. miejscu (został również Mistrzem Polski). Polskie skoki aktualnie znajdują się na wysokim poziomie, który stale rośnie. Trener Kruczek stworzył to czego nie było nigdy wcześniej - stworzył drużynę skoczków, którzy regularnie oddają dobre skoki, zarówno w konkursach indywidualnych, jak i drużynowych. Każdy nasz skoczek z roku na rok zalicza sezon swego życia , a jako drużyna stanowimy realne zagrożenie dla innych reprezentacji. Gdzie kryje się przepis na sukces? Nie wiem, ale jedno jest pewne - wszystko to zawdzięczamy panu Rafałowi i chwała mu za to. A jeżeli ktoś będzie chciał w przyszłości negować jego stanowisko jako trener polskich skoczków, radzę by zastanowił się i przypomniał sobie ile ten człowiek zrobił i dopiero wtedy wyraził swoją opinie.

Road to Soczi2014
Przed nami sezon olimpijski. Oczekiwania na medale będą duże, nawet większe niż na Mistrzostwach Świata, gdyż szans będzie wiele:
-przede wszystkim biegi narciarskie, a w szczególności 30 km klasykiem,
-skoki narciarskie - tu możemy pomarzyć o medalach zarówno indywidualnie, jak i drużynowo
-biathlonie, biorąc pod uwagę zwycięstwo Gwizdoń i damskiej sztafety na trasie olimpijskiej w Soczi oraz złoto i brąz Moniki Hojnisz nasze nadzieje mogą być naprawdę uzasadnione
-łyżwiarstwo szybkie, zwłaszcza gdy wspomnimy o drużynowym brązie mężczyzn, srebrze kobiet i wysokich pozycjach zajmowanych przez Zbigniewa Bródkę oraz jego zwycięstwo w Pucharze Świata.
Jednak mając w pamięci igrzyska letnie, wiem że nawet największe pewniaki mogą zawieść (chyba, że na nazwisko mają Phleps lub Bolt). Ale mam wrażenie, że mimo iż sporty zimowe dostają mniej pieniędzy niż reszta, to są o wiele skuteczniejsze :)

A na koniec zostawię was z obrazkiem, który najbardziej utkwił mi z Mistrzostw Świata. Jest również idealnym podsumowaniem tego sezonu, tak podobnego do poprzedniego. Justyna po raz kolejny pokazała swoją wielkość, jednak to Marit zgarnęła to co najcenniejsze.